Recenzja filmu

Wieczna miłość (1994)
Henryka Biedrzycka
Bernard Rose
Gary Oldman
Jeroen Krabbé

Historia napisana muzyką

"Muzyka przemawia. Jej język wykracza poza twoje przyzwyczajenia. Poza twój sposób myślenia. Oto jej moc". Tak przekonuje nas Ludwig van Beethoven, olśniewająco zagrany przez Gary'ego Oldmana w
"Muzyka przemawia. Jej język wykracza poza twoje przyzwyczajenia. Poza twój sposób myślenia. Oto jej moc". Tak przekonuje nas Ludwig van Beethoven, olśniewająco zagrany przez Gary'ego Oldmana w "Wiecznej miłości" Bernarda Rose'a. "Słuchacz nie ma wyboru. To jest jak hipnoza". Dzięki zastosowaniu najbardziej poruszających utworów mistrza, film ten również ma w sobie niezwykle magnetyczną moc. To, że tym, co najbardziej nas wzrusza w tym obrazie, jest muzyka, a nie zabiegi reżyserskie Rose'a, nie jest niczym zaskakującym. Nie jest również przypadkiem, że twórcy filmu zharmonizowali historię z muzyką, powstrzymując tym samym wodze fantazji, która w tym przypadku mogłaby się okazać szkodliwa. Entuzjazm, jaki Rose żywi do muzyki, oraz jego zamiłowanie do zgłębienia tajemnicy geniuszu sprawiają, że niemal możemy zobaczyć wspaniałe dźwięki i akordy. "Wieczna miłość" może okazać się rozczarowaniem dla tych, którzy spodziewają się filmu opartego na ścisłych faktach z życia kompozytora. Twórcy nie zamierzali zdać relacji z życia Beethovena, chcieli raczej stworzyć subtelny dramat, w którym to, co ma wzruszać, to muzyka. Prowadzona przez Georga Soltiego London Orchestra staje tutaj na wysokości zadania. Rose zaimprowizował atmosferę tajemnicy unoszącej się wokół osoby, do której Beethoven adresuje swoje listy. Co do tej tajemniczej tytułowej postaci (chodzi mi tu o oryginalny tytuł) – "Wiecznie Ukochanej", to nie dowiadujemy się o niej wiele. Reżyser zdaje się bardziej polegać na usatysfakcjonowaniu widza spragnionego wzruszeń, niż na skupianiu się na realności. Obraz rozpoczyna się najazdem kamery na łoże śmierci Beethovena, w tle słyszymy dźwięki z Piątej Symfonii, które doskonale budują atmosferę. Już pierwsza scena jest ostrzeżeniem dla widza, że film ten raczej nie będzie stonowany w środkach wyrazu, choć nie jest równocześnie aż tak przenikliwy jak "Amadeusz" Milosa Formana. Choć Rose, brytyjski reżyser, którego wcześniejsze ciekawie zapowiadające się filmy okazały się kasowymi niewypałami (choćby "Paperhouse") nie jest nieubłaganym perfekcjonistą. Wykreowane przez niego obrazy są momentami codzienne, by w najmniej oczekiwanej chwili zaskoczyć widza. W poszukiwaniach kobiety, do której pisał listy Beethoven, mamy trzy tropy i każdy z nich ma swoje historyczne znaczenie. Hrabina Guicciardi (Valeria Golino) była bardzo młoda kobietą, której Beethoven zadedykował "Sonatę Księżycową", hrabina Anna Maria Erdody (cudowna Isabella Rossellini), którą kompozytor poznał w sytuacji, kiedy jego głuchota wyszła na jaw. No i Johanna Reiss (Johanna Ter Steege), jego bratowa, przeciwko której Beethoven wystąpił w sądzie z pozwem o opiekę nad bratankiem, Karlem (Marco Hofschneider). Ważną postacią w filmie jest również Anton Felix Schindler (Jeroen Krabbe), przyjaciel kompozytora, który ostatecznie rozwiązuje zagadkę po spotkaniu ze wszystkimi wymienionymi kobietami. Poza tym, "Wieczna miłość" opływa w emocje, które rzucają światło na znaczenie partytur. Do jednych z najbardziej ekspresyjnych momentów należy z pewnością ten, w którym Beethoven przypomina sobie sytuację z dzieciństwa - gdy w tle słyszymy "Odę do radości" nasze serca biją zdecydowanie mocniej i szybciej. Kiedy muzyka w nas uderza, widzimy chłopca, który biegnie przez zatopiony w mroku las w nocnej koszuli i wpada w świetle księżyca do leśnego stawu, by zanurzyć się w odbitym w nim gwiezdnym niebie. Nie pada ani jedno słowo, a jednak jest to najbardziej wymowny moment w całym obrazie. Gary Oldman, aktor, który ma w swoim dorobku masę różnorodnych ról, sprawia że postać Beethovena jest dla nas całkowicie wiarygodna nawet, gdy przeżywa katusze, walcząc z własnym kalectwem. Jego osoba łączy gorycz i ekscentryczność z romantyzmem, co jest rozpoznawalne zwłaszcza w dobranej muzyce. Widzimy obraz samotnego geniusza. Podobnie jak "Akompaniatorka" czy "Wszystkie poranki świata" "Wieczna miłość" jest czymś innym niż po prostu obrazem kinowym. To innego rodzaju doświadczenie. Nie bądźcie zaskoczeni, gdy zaczniecie potupywać, gdy Perahia zagra "Emperor Concerto" na końcowych napisach.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones